niedziela, 10 listopada 2013

Po prostu bądź


            Wszyscy starają się, by ich życie było szczęśliwe. Jednym wychodzi to bardziej, innym mniej. Każdy na swój sposób klepie życiową biedę. Są ludzie, którzy dążą do czegoś, pragną zmieniać siebie, otoczenie, w którym żyją, ale są i tacy, którym do szczęścia wystarczy niewiele – wschód słońca, gwieździste niebo, smak babcinych pierogów. Niestety, ludzi z takim nastawieniem jest coraz mniej.
***
            - Kochanie, co powiedział ci lekarz? Kazał zrobić jakieś badania, czy to po prostu powikłania po przeziębieniu? – Łukasz zagaił rozmowę, łapiąc za rękę swoją żonę. – Lusiu, masz zimne rączki. Chodź do domu, zrobimy ciepłej herbatki.
Będąc w gabinecie lekarskim, Łucja dowiedziała się dwóch rzeczy. Prawdopodobne było, że jest chora na białaczkę, choć tego lekarz nie mógł potwierdzić bez specjalistycznych badań. Wizja raka bardzo ją przeraziła. Straciła humor, poczuła się jeszcze gorzej i przez całą drogę do domu nie odezwała się do swojego męża, choć wiedziała, że cokolwiek by się działo, on zawsze będzie ją wspierał.
            Łukasz i Łucja znali się od kołyski. On, starszy od niej o trzy lata, zawsze był dla niej przyjacielem. Nawet w tym wieku, kiedy chłopcy toczą zaciekłą walkę z dziewczynami. Zawsze jej pomagał, czy to w lekcjach, czy w naprawie roweru. Mimo że miała koleżanki, to Łukaszowi zwierzała się z największych sekretów. Ufali sobie, nie mogli bez siebie żyć. Byli jak rodzeństwo,
bo jedno za drugim wskoczyłoby w ogień. I tak zostało do dziś. Małżeństwo zawarte półtora roku temu było przypieczętowaniem ich relacji.
Usiedli przy kominku, trzymając w dłoniach kubki z parującą herbatą, która parzyła język. To był ich rytuał. Najlepiej rozmawiało się im właśnie wieczorami, kiedy siedząc blisko siebie, odkrywali przed sobą tajemnice, rozmawiali o bieżących problemach. Tak było i tego wieczora, kiedy Łucja wróciła od lekarza.
- Kochanie, powiesz mi w końcu, co ci jest? Mam nadzieję, że to nic poważnego. – Łukasz skrył dłoń Lusi w swoich dłoniach.
- Nie chciałam ci nic mówić, ale lekarz podejrzewa u mnie ostrą białaczkę szpikową. Muszę wykonać jeszcze badania, na które jestem zapisana w piątek. Strasznie się boję. Jak mogłam być tak głupia, że nie zauważyłam takich objawów? Przecież od ponad czterech miesięcy bolą mnie stawy
i kości, robią mi się sińce, krwawią mi dziąsła, jestem osłabiona, tracę koncentrację. Przecież to nie są normalne objawy osłabienia! Łukasz, a jeżeli ja… - Łzy samoistnie spłynęły jej po policzkach. Szybkim ruchem dłoni otarła je, ale zaraz popłynęły następne. – Przytul mnie, proszę.
W jego ramionach czuła się bezpieczna, a i on odczuwał spokój, że ma przy sobie najważniejszą osobę.
- Lusiu, przetrwamy wszystko. Cokolwiek by się działo, ja zawsze będę przy tobie, pamiętaj.
***
            Następne kilka dni były dla Łucji sprawdzianem z odporności psychicznej. Czekając
na wyniki, wyobrażała sobie różne scenariusze swojego życia. Raz myślała o cudzie, który sprawi,
że wyniki będą negatywne, ale częściej widziała siebie, jak przyjmuje wiadomość o chorobie.
Łukasz widział, że jego żona cierpi. Nie mógł znieść tego widoku, który sprawiał, że i jemu udzielało się zdenerwowanie. Nie mógł się poddać, choć te chwile były dla niego ciężkie. Wiedział, że musi podtrzymywać Łucję na duchu. Okazywał jej swą miłość na wiele różnych sposobów. Jednego dnia przygotował śniadanie do łóżka. Mimo że Łucja nie miała apetytu, przyjęła
je z uśmiechem. Zabrał ją na romantyczny wieczorny spacer, kupił bukiet prymulek. Upiekł jej ciasto. Wprawdzie wyszło z zakalcem, ale liczył się gest, za który Łucja dziękowała najpiękniej,
jak się da.
Czas nie mógł stanąć w miejscu i dzień odebrania wyników nadszedł wielkimi krokami. Zdenerwowanie udzieliło się obojgu. Wchodząc do gabinetu lekarskiego, Łucja powiedziała
do Łukasza: - Módl się o cud. – Po czym zniknęła za drzwiami. Chwile oczekiwania dłużyły mu się niemiłosiernie. Cisza, jaka go otaczała w poczekalni, była nie do zniesienia. Oczekiwał jakiegoś szmeru, tykania zegarka, ale ten milczał jak zaklęty. Nagle drzwi gabinetu otworzyły się. Zapłakana Łucja rzuciła się w ramiona Łukasza.
***
            - …i wtedy on powiedział, że ma złą i gorszą wiadomość. Strasznie się bałam. I powiedział, że tak jak przypuszczał, mam ostrą białaczkę szpikową, która już jest zaawansowana. I będzie postępować. Jest szansa na zahamowanie rozwoju choroby, ale nie na wyleczenie! Ja umrę, Łukasz, umrę! – Łucja głośno zaszlochała, jeszcze bardziej wtulając się w męża, który objął ją mocno.
- Kochanie, trzeba wierzyć, mieć nadzieję. Kocham cię najmocniej na świecie, miłością też można przezwyciężyć wielkie przeszkody! –Łukasz starał się pocieszyć żonę, choć wiedział, że słabo mu to wychodzi. – Chodźmy do domu.
***
            Kiedy Łucja wreszcie zasnęła, Łukasz zaparzył sobie mocnej kawy i usiadł przed kominkiem. Zapatrzony w ogień rozmyślał o tym, co czeka ich związek. Wiedział, że za dwa tygodnie jego żona przyjmie pierwszą porcję chemii, po której osłabnie, jej samopoczucie się pogorszy i zaczną wypadać włosy, jednak nie to było największym problemem. Bał się, że nie będzie potrafił pomóc swojej ukochanej przejść przez chorobę. Odczuwał lęk przed tym, że któregoś dnia może zabraknąć mu nadziei. A przecież tak ją kochał! Cierpiał razem z nią, lecz  podświadomie przeczuwał, że uda im się przezwyciężyć każdy, nawet najtrudniejszy problem.
            Wszedł do sypialni i spojrzał na śpiącą żonę. Spała snem sprawiedliwego. Kiedy spojrzał na jej twarz, zauważył, że usta układają się w delikatny uśmiech. Wtedy przypomniał sobie ich ukochaną piosenkę, którą mimowolnie zaczął nucić: „Jeszcze śpisz, za rzęsami schowana, błękit nieba, uwięziony w twoich oczach…”
Łucja niespokojnie poruszyła się na łóżku, otworzyła oczy i uśmiechnęła się do męża stojącego
w progu.
- Pamiętasz, co przyrzekaliśmy sobie przy tej piosence? Obiecasz mi, że przetrwamy to wszystko? Będziesz o mnie walczył?
- Obiecuję, że się nie poddamy. Pamiętaj, że miłością można wszystko przezwyciężyć!
***
            W życiu każdego człowieka zdarzają się chwile zwątpienia. Nawet wtedy, gdy wierzymy
w coś bardzo mocno. Tak też było w przypadku Łukasza, który cały czas był przy swojej żonie, kiedy ta trafiła do szpitala. Lekarze nie dawali wielkich szans na jej wyleczenie, jednak w obojgu tliła się iskierka nadziei, że po jakimś czasie Łucja wróci do normalnego życia.
Jednak pewnego dnia przyszła straszna wieść od lekarza prowadzącego Łucję. Po ostatnich badaniach okazało się, że choroba postępuje bardzo gwałtownie i szanse na przeżycie bardzo się zmniejszyły. Łucji pozostały trzy miesiące życia. Wtedy właśnie nadzieja ulotniła się, niczym dym znad zgaszonej świeczki.
I wtedy przyszedł najgorszy kryzys, który wpędził Łucję w depresję. Jednego dnia żegnała się
z życiem, drugiego dnia podejmowała psychiczną walkę z chorobą. Obie próby zawsze kończyły się fiaskiem i pocieszaniem w ramionach męża, który również bardzo przeżywał tę sytuację.
Łucja nie była w najlepszym stanie psychicznym ani fizycznym, mimo to bardzo chciała wrócić
do domu, bo nie mogła znieść już atmosfery szpitala i tych litościwych spojrzeń personelu medycznego. Łukasz spełnił marzenie żony. Zabrał ją do domu. Przed jej przyjazdem posprzątał dokładnie, bo odkąd była w szpitalu, strasznie bałaganił. Upiekł jej ciasto, które jak zwykle wyszło
z zakalcem. Kupił bukiet herbacianych róż, którymi ozdobił stolik obok kominka.
Jakież było zdziwienie Łukasza, kiedy wprowadzając swoją żonę do domu, usłyszał od niej,
że strasznie w nim pusto.
- Tutaj nie mieszka już radość. Tylko smutek i rozczarowanie. – powiedziała Łucja. – Łukasz,
jak spędzimy te trzy miesiące? – Mimowolnie zakręciła się jej łezka w oku.
Łukasz nie wiedział, co odpowiedzieć. Pytanie ukochanej zbiło go z tropu.
- A na co masz ochotę? Może pojedziemy do kogoś? Lub gdzieś? Obejrzymy jakieś filmy
lub poczytamy książkę? – Jego pomysły nie uzyskały aprobaty Łucji.
- Nigdzie nie będziemy jechać, bo jak mnie ludzie zobaczą w tej niby fryzurze, to zaczną uciekać. – Poprawiła dłonią chustę na głowie. – Sama nie wiem. Gdybym była zdrowa… Boże, ile bym dała
za to, żeby dostać jeszcze jedno życie. – Ciężko usiadła na kanapie. – Przecież ja jestem wrakiem człowieka.
***
Trzy tygodnie spędzone z Łucją w domu dały Łukaszowi wiele do myślenia. Robili na pozór prozaiczne rzeczy, bo jak nazwać chociażby wspólne przeglądanie starych zdjęć, porządkowanie drobiazgów, czy czytanie książek. Mimo to poczuł, że jego żona, choć nie wprost, żegna się z nim. Chce zostawić po sobie jak najlepsze wspomnienia. Wizja utraty ukochanej była dla niego katorgą. Łucja nie wspominała o tym, że wkrótce odejdzie na zawsze. Pogodziła się z tym.
To były najszczęśliwsze trzy tygodnie, jakie spędzili razem. Próbowali mnóstwa nowych potraw, zrobili sobie kilkadziesiąt zdjęć, które ozdabiały ścianę obok kominka. Celebrowali każdą wspólnie spędzoną chwilę.
Wszystko co dobre kiedyś ma swój kres. Pewnego dnia Łucja nie była w stanie wstać z łóżka bez pomocy, co do tej pory się nie zdarzało. Łukasz natychmiast wezwał pogotowie.
Chwile w oczekiwaniu na karetkę dłużyły się niemiłosiernie. Klęcząc obok łóżka, modlił się
do Najświętszej Panienki o dar jeszcze kilku wspólnych dni.
            Zaraz po przyjeździe do szpitala zabrano Łucję na badania. Cały ten czasu Łukasz spędził na modlitwie. Zaskoczył sam siebie, bo nigdy nie był zbyt religijny, ale teraz odruchowo zawierzył życie swojej ukochanej Panu Bogu. Wreszcie badania się zakończyły.
Łucję położono w najbrzydszej sali w całym szpitalu, ale nie to się teraz liczyło.
            Przebłyski świadomości, jakie docierały do niej pomiędzy kolejnymi utratami świadomości, dawały jej do zrozumienia, że coś tu nie gra. Nie wiedziała, czy tak wygląda śmierć, czy na nowo wraca do życia. Wolała chyba tę pierwszą opcję…       
            Lekarz czym prędzej przybiegł do zestresowanego Łukasza, który czuwał przy łóżku żony.
- Panie Łukaszu, ta utrata świadomości może być spowodowana szybką reakcją organizmu, który zaczął zwalczać chorobę. Od ostatniej wizyty wyniki trochę się poprawiły. Jest spora szansa
na przedłużenie jej życia. – Lekarz był podekscytowany wynikami.
Łukasz nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. Jest jeszcze szansa! Wierzył, że to dzięki ich wspólnym chwilom, które podniosły ich oboje na duchu.
Łucja delikatnie poruszyła się. Nie mogła się obudzić, choć bardzo chciała, bo usłyszała dobrą nowinę. Kąciki jej ust uniosły się w niezauważalnym uśmiechu.
Będzie dobrze. Oboje święcie w to wierzyli.
***
            Jakie szczęście może sprawiać miłość, która jest sensem życia? Wie o tym jedynie ten, kto jej doświadczył. Na miłość nigdy nie ma złej pory, bo niejednokrotnie to ona podtrzymuje nas przy życiu

piątek, 15 marca 2013

"Zerwana więź"

Praca dotarła do finału ogólnopolskiego konkursu
"Młodzi przeciwko patologiom społecznym"


„Zerwana więź”

            Odgłos tłuczonego szkła i krzyk matki wyrwał Magdę z niespokojnego snu. Rozpoczynał się rześki poranek, zapowiadający piękny dzień, jednak niemiła pobudka przekreśliła tę możliwość. Wkładając pospiesznie poplamione kapcie udała się do zdemolowanej kuchni. Matka z poplamionymi krwią dłońmi leżała na podłodze, odbierając kolejne ciosy od pijanego męża.
- Przestań! Zostaw ją! Widzisz w jakim jest stanie?! Opanuj się! – Magda odciągnęła pijanego ojca od matki. Odwracając się, mężczyzna spojrzał na córkę z wyrzutem. W końcu rzucił butelkę, którą trzymał w dłoni i udał się do pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi.
Magda uklękła przy matce. Poklepała ją po policzku, na szczęście była przytomna. Szybko doskoczyła do telefonu, zadzwoniła po pogotowie. Matka protestowała. Nie chciała jechać do szpitala. Z wielkim wysiłkiem lekko podniosła się z zakrwawionej podłogi, chcąc powstrzymać córkę, jednak zemdlała.
Po przeprowadzonych badaniach okazało się, że Aurelia ma całe ciało w siniakach, wstrząśnienie mózgu i pokaleczone ręce, na których będzie widać ślady kłótni z mężem.
Magda siedziała ze spuszczoną głową w wąskim korytarzu, kiedy usłyszała kroki. Gwałtownie podniosła głowę i ujrzała go. Jak zwykle jej ojciec nie był trzeźwy.

***
            Dziewczyna wyrwana z koszmarnego snu pospiesznie założyła kapcie i udała się w stronę sypialni rodziców. Zajrzała do niej, ale zobaczyła ich wtulonych w siebie. Uspokoił ją ten widok, jednak cały czas była roztrzęsiona po swoim dosyć dziwnym śnie. Od kilku tygodni, zaraz po zaśnięciu, jej wyobraźnia podsuwała jej dosyć dziwne obrazy. Była pewna, że to wszystko związane jest ze śmiercią swojej młodszej siostry.
            Cztery lata temu, podczas wakacyjnej wyprawy rodziny Markowskich zdarzył się nieszczęśliwy wypadek. Młodsza z dziewczynek, wówczas sześcioletnia Zuzia, wyprzedziwszy swoich rodziców i siostrę, pobiegła w stronę lasu. Biegała pomiędzy drzewami, szczęśliwa, że jest tak blisko natury, kiedy zza pleców małej dziewczynki nagle pojawił się rozpędzony samochód terenowy. Wielkie auto przytrzasnęło wątłe ciałko dziewczynki. Nie było szans na ratunek. Sprawca pospiesznie odjechał z miejsca zdarzenia, zostawiając za sobą chmurę kurzu.
Tragiczna śmierć najmłodszej córki wstrząsnęła całą rodziną Markowskich. Nikt nie spodziewał się, że długo wyczekiwane wspólne wakacje przyniosą tak tragiczne żniwo.
Minęło już cztery lata od tego zdarzenia, jednak chłodne relacje pomiędzy rodzicami a Magdą nie poprawiły się. Nikt za bardzo nie interesował się jej ocenami, znajomymi, pasjami.

***
            Chorą atmosferę w domu Magda odreagowywała w szkole. Jej gimnazjum, oddalone od domu o dziesięć minut drogi samochodem, było jedną z lepszych placówek w województwie. Niewielkie klasy, wspaniali nauczyciele… Idealne miejsce do rozwijania swoich pasji.
Lęk przed pogorszeniem się kontaktów z rodzicami, brak bratniej duszy, niemoc w osiągnięciu celu to przyczyny, dla których Magda terroryzowała swoją klasę.
Każda osoba, z którą dziewczyna miała do czynienia, ustępowała jej.
Jednak w klasie pozostał jedyny kozioł ofiarny. Kaśka, bo tak miała na imię ta dziewczyna, wielokrotnie prosiła osoby ze swojego najbliższego otoczenia o pomoc, jednak każdy pozostawał głuchy na tę prośbę.
Wszystko zaczęło się od tego, że Kasia już od pierwszych dni szkoły w gimnazjum doskonale radziła sobie z każdym przedmiotem, co nie spotkało się z aprobatą dyktatorki. Jako jedyna z klasy postanowiła zatruć swojej przeciwniczce życie, dlatego że nienawidziła konkurencji.

***
            Upokarzanie Kasi, popychanie na przerwach, wkładanie pogniecionego papieru do kanapek – były to jedne z najlżejszych metod działania grupy Magdy, bo od kilku tygodni nie działała w pojedynkę. Spośród osób, które jej uległy stworzyła wokół siebie grupę, która postępowała wedle jej życzenia.
            Kasia nigdy nie miała w sobie dość siły, by powiedzieć dość swoim oprawcom.
Od zawsze była nieśmiała, a lęk pogłębiał tę wadę. Nigdy nie powiedziała złego słowa na swoją klasę. Kiedy rodzice pytali ją o szkołę, zawsze opowiadała o tym, jak jest dobrze, jakich ma wspaniałych kolegów i koleżanki.
- I co? Kiedy zapłacisz nam za obecność? Bo przebywanie w naszym towarzystwie jest płatne! – W słuchawce zagrzmiał znajomy Kasi głos. Od kilku dni odbierała podobne telefony. Wszystkie były od Magdy. Zawsze żądała pieniędzy, jednak Kasia nigdy nikomu nie powiedziała o telefonach.
Nikt w szkole ani w domu nie zauważył zmiany w zachowaniu dziewczyny. Stała się rozdrażniona, łatwo się denerwowała, zapominała się, nie była przygotowana na lekcje. Wyraźnie można było zauważyć, iż nie jest to jej naturalne zachowanie.
A ona tak potrzebowała wsparcia! Nikt nie zainteresował się jej samotnością w klasie, kiedy to wszyscy odwrócili się od niej, gdy Magda zwyzywała ją od najgorszych, gdy nie przyniosła dla niej swojego aparatu. Nikt nie zwrócił uwagi na częste siniaki, które powstawały wskutek popchnięć czy przypadkowego uderzenia ze strony oprawców.
Problem rósł, dziewczyna coraz bardziej zamykała się w sobie. Z bardzo dobrej uczennicy, która rozwijała się w każdej dziedzinie, stała się szarą myszką.

***

            Każdego dnia Magda coraz bardziej starała się zaszkodzić Kaśce. Zawsze znalazła pretekst, by jej dokuczyć, a dziewczyna, ile razy ją zobaczyła, bladła i modliła się, by nie wymyśliła czegoś okropnego.
Kasia nigdy nie próbowała odeprzeć ataku. Zawsze bała się, że stanie się pośmiewiskiem całej szkoły, tego bała się najbardziej. Zawsze starała się przejść obojętnie wobec przedziwnych pomysłów klasowej dyktatorki.
            Zbliżało się semestralne wystawienie ocen. Kasia, bojąc się o swoje stopnie, idąc do szkoły, pogrążona była w myślach o tym, jak może poprawić swoją sytuację
 z ocenami.
Właśnie przechodziła na drugą stronę ulicy, gdy zauważyła, jak grupa uczniów z jej szkoły stoi przed słupem z ogłoszeniami.
Zaciekawiona podeszła bliżej. Przywitał ją gromki śmiech i głupie komentarze. Na słupie znajdowało się ogłoszenie o tym, że pewna uczennica z gimnazjum ma do sprzedania własne ciało. Pod spodem wisiało zdjęcie Kaśki. Nie mogła zrozumieć, dlaczego wszyscy ją tak nienawidzą. Nie słuchając już głupich uwag na swój temat pobiegła przed siebie.
Wiedziała, że jest to sprawka Magdy i jej grupy, którzy całkowicie chcieli jej dokuczyć. Łzy ciekły jej strumieniami. Czuła taką bezsilność, jakiej prawdopodobnie nikt na świecie nie doświadczył
Pobiegła w stronę mostu nad rzeką. Zanim tam dobiegła, wypłakała już wszystkie swoje łzy. Czuła się upokorzona, zawiedziona, a jednocześnie nie rozumiała, dlaczego jej koledzy z klasy postąpili tak wobec niej.
Usiadła na moście, wyciągnęła z zeszytu kartkę i zaczęła pisać swoje ostatnie słowa.
„Wszyscy, którzy będziecie czytać te słowa, wiedzcie, że mam do was żal. Nie zauważyliście tego, co działo się w klasie, co działo się ze mną. Nikt mi nie pomógł. Ale to teraz nie jest najważniejsze. Wymierzcie sprawiedliwość Magdzie. To ona jest wszystkiemu winna. Nie radzi sobie z własnymi emocjami. Gromadzi wokół siebie ludzi, którzy boją jej się. A ja już nie mam siły na to, co mi zrobiła. Już przestałam się gniewać. Nigdy już nie będę się gniewać.
Kaśka”
Zgięła kartkę na pół i wsunęła ją pod kamień. Weszła na balustradę. Chciała skoczyć. Jednocześnie bała się, ale chciała w końcu nie czuć tego upokorzenia, z którym nigdy nie poradziłaby sobie.
„Lecę w ostatnią podróż, do krainy wieczności
Daj innym, Boże, po gramie mądrości”
Z tymi słowami skoczyła z mostu. Lecąc, zapominała o wszystkim. Zanurzyła się w zimną toń. Powoli kończyło się krótkie życie.

***

            - Dlaczego nikt mi nie powiedział, że takie sytuacje mają miejsce? I to w mojej szkole? Dlaczego tak żeście się zachowywali? Ja tego nie rozumiem. Co wami kierowało, żeby tak upokorzyć Kasię? – dyrektorski głos grzmiał w klasie od piętnastu minut. – Czy wy nie zdawaliście sobie sprawy, że idąc za złym przykładem w końcu ściągniecie na kogoś niebezpieczeństwo? Wszystkie osoby, o których we wczorajszym przesłuchaniu wspomniała Kasia mają obniżone zachowanie i są zawieszeni w prawach ucznia.- Dyrektor gimnazjum wyszła z sali.
Wychowawczyni klasy nie mogła zrozumieć, jak wszyscy dali namówić się Magdzie na tak ordynarne metody zaspokajania własnej wartości. Uważała, że ma rozsądną klasę.
- Proszę pani, bo my… Myśmy się bali Magdy. Powiedziała, że jak jej nie będziemy pomagać, to… ona zrobi z nami coś złego. I my będziemy zmuszeni do przeniesienia się ze szkoły. Strach nas blokował, ale teraz zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by pomóc Kasi. Całe szczęście, że ten rybak tam był, że żyje teraz. My przepraszamy…- Cała klasa zaczęła tłumaczyć swoje naganne zachowanie.
Jednak wychowawczyni nie mogła pojąć, co kierowało Magdą, z pozoru taką spokojną dziewczyną.
Na wytłumaczenie tej sytuacji zdobyła się Patrycja, która była najbliżej Kasi, jednak również uczestniczyła w całym złym przedsięwzięciu.
- Magda… Ona potrzebowała się dowartościować. U niej w domu nikt nie ma czasu. Czuje się samotna. Ona zrobiła to, bo nikt jej nie zauważał. Czuła się zagrożona. Powinna się leczyć. To coś z jej psychiką jest nie tak. My jej pomożemy. Byleby nie zrobiła czegoś takiego więcej.

***

            Przed salą sądową czekała osłabiona Kasia, jej rodzice, dyrektor szkoły, wychowawczyni, kilkoro kolegów z klasy, kiedy przyszła Magda z rodzicami.
Nie czuła się winna. W pewnym stopniu poczuła satysfakcję, że w końcu rodzice ją zauważyli, że znaleźli chwilę, by być z nią. To za tym najbardziej tęskniła.
Chwilkę przed wejściem na salę rozpraw matka Magdy zapytała córki:
- Madziu, czemu to zrobiłaś? Dlaczego nic nam nie powiedziałaś, że nas potrzebujesz? – nie mogła opanować łez, które same popłynęły po policzkach.
- Mamo, myślisz, że to jest takie łatwe? Od śmierci Zuzi nie zajmujecie się mną, a ja was tak potrzebuję! Z niczym sobie nie radzę! To przez was! To wszystko przez was! Nienawidzę was! – gdy wykrzyczała całą swoją nienawiść do rodziców mocno się w nich wtuliła. Teraz dopiero poczuła, że znalazła tę zagubioną więź.

sobota, 15 grudnia 2012

"Złote serce"


         Śnieg spadał z nieba, niczym pierze wysypywane ze starej poduszki. Wokół centrum handlowego ludzie zaczęli denerwować się na śliską nawierzchnię ulicy. Mimo że zostało zaledwie kilka dni do świąt, nikt nie chciał opadów śniegu. Ludzie w mieście byli za wygodni na to, by się z nim zmierzyć.Gorączka zakupów ogarnęła wszystkich. Młodzi, starzy, grubi, chudzi biegali po sklepach, jakby byli opętani. Wszystko tylko po to, by kupić jak najtaniej i jak najwięcej. Wszyscy niczym dzikie zwierzęta, stali w kolejkach do kas, denerwując się na uczącą się kasjerkę. Nikt nie odczuwał magii i niepowtarzalnego charakteru zbliżających się świąt.


***

Mimo że siarczysty mróz dawał się we znaki, Hania dzielnie maszerowała do Domu Spokojnej Starości. Odkąd tylko zaangażowała się tam jako wolontariuszka, polubiła kontakt ze starszymi ludźmi, zwłaszcza takimi, którym potrzeba towarzystwa.Do budynku prowadziły wysokie, dosyć strome schody, uwieńczone wielkimi dębowymi drzwiami. Miejsce to było bardzo klimatyczne. W niczym nie przypominało standardowego Domu Starości w którym schorowani ludzie mieszkali za karę, jak to bywa w bardzo wielu przypadkach. Wystrój Domu odbiegał od codzienności. Przypominał przedwojenny dworek, lecz nieco unowocześniony. Sprawiał wrażenie bardzo wygodnego, przestronnego. Wyglądał jak prawdziwy dom. Jego mieszkańcy tak się lubili, że razem z personelem tworzyli prawie rodzinę.- Dzień dobry, Haniu. Jak minął tydzień? – Tęga pielęgniarka w bladoróżowym kitlu zagadnęła do Hani, kiedy ta otrzepywała swój płaszcz ze śniegu.- Dzień dobry, dosyć szybko. Te pięć dni były bardzo męczące. Szkoła mnie wykończy, więc przychodzę tutaj, żeby odpocząć.Kiedy szła do świetlicy spotkała pana Władka, jednego z najstarszych, a za razem najzdrowszego mieszkańca Domu Spokojnej Sarości. Siedział na jedynym z zamszowych foteli ustawionych pod ścianą.- Co się stało? Niech pan już nie płacze. – Hania przykucnęła przy mężczyźnie, podając mu chusteczkę.- Haniu, dzwoniłem do córki i ta powiedziała, że ona takiego starego ojca nie będzie utrzymywać. Nie przyjedzie w tym roku, a wnuki mi obiecały, że przyjadą. -  Pan Władek zaszlochał głośno.Hania nie wiedziała, co myśleć o tej sytuacji, bo osobiście poznała jego córkę, która bardzo troszczyła się o ojca, mimo że nie mieszkał z nią.
– Chodźmy do świetlicy. Będziemy śpiewać kolędy, anioły z masy solnej będziemy robić. Pani Krysia miała zrobić masę, przyniosłam farby.            Świetlica była dużym pomieszczeniem, w którym stoły zostały zestawione w jeden długi rząd. Każdy, kto miał ochotę wziąć udział w zajęciach, zasiadał na jednym z krzeseł. Każdy był tu mile widziany. Zarówno mieszkańcy tego Domu, jak i pracownicy, lekarze, rodziny pacjentów.            Teraz każdy był zajęty modelowaniem swojej anielskiej postaci z masy solnej. Nikt nie mówił, że nie ma zdolności. Pomysły najmłodszej wolontariuszki zaintersowały wszystkich. Kiedy Hania coś wymyśliła, wszyscy się cieszyli, że nie będą spędzali popołudnia nudząc się.Szczególnym czasem dla wszystkich był okres adwentu. Wtedy życzliwość czaiła się na każdym kroku, żeby wszystkim zrobiło się milej. Przez cztery tygodnie, przygotowujące do Świąt Bożego Narodzenia, Hania przychodziła częściej do Domu Spokojnej Starości
i angażowała mieszkańców w różne akcje.- Proszę państwa, w tym roku robimy specjalne anioły. Chciałabym, żeby każdy wylosował imię z pudełka i stworzył taką postać, która będzie odzwierciedleniem charakteru drugiej, obdarowywanej osoby. – Hania podała pudełko wszystkim po kolei. Każdy losował karteczkę, rozglądał się po sali i przystępował do pracy.W pewnym momencie ktoś zaczął śpiewać kolędę „Lulajże Jezuniu”. Dołączyli się głosy innych. Śpiewanie, lepienie i malowanie trwało do późnego wieczora.

***

            Alina przedświąteczne dni najchętniej spędzała w centrum handlowym, gdzie niektórzy dobrzy ludzie dali jej kilka groszy, rzekomo na chleb. Najczęściej pieniądze lądowały na ladzie sklepu monopolowego.Od tragicznej śmierci swojego męża zaczęła się staczać. Był to powolny proces, jednak nieodwracalny. Mimo że miała córkę, która o nią walczyła, nie zauważała tego. Zajęta była swoim cierpieniem, nie zwracała uwagi na innych.Co kilka miesięcy otrząsała się z amoku, podejmowała jakąś dorywczą pracę, by żyło im się lepiej, jednak po tygodniu, dwóch jej alkoholizm wracał z jeszcze silniejszą mocą.Teraz śmiała się z ludzi, którzy wychodzili ze sklepów obładowani niczym wielbłądy.„I po co im to? Przekupią rodzinę, która nie będzie się nimi interesowała. Tak jak mną. Co mi ta Hanka może dać? To że mieszkanie posprząta, coś tam ugotuje? Ja dla niej nic nie znaczę. Dobrze, że rodzice Romka jakieś pieniądze przyślą, mamy za co żyć. I ja czasem coś zarobię. Nie jest źle. Gdyby jeszcze moja matka zostawiła nas w spokoju… Jak dobrze, że jedzie do Kaśki na święta…”Usiadła na jednej z ławeczek, by dalej przyglądać się ludziom.***            Upieczone i pomalowane anioły schły teraz na podłodze nieopodal grzejników. Wszystkie prezentowały się wspaniale. Nie było dwóch takich samych. Każdy był inny, jednak miały podobną cechę – wszystkie były uśmiechnięte.Pensjonariusze poszli na kolację, a Hania sprzątała po zajęciach.- Haniu, złotko, jak w tym roku spędzasz Wigilię? W domu, wyjeżdżasz do kogoś? Może przyszłabyś do nas? Dobrze wiesz, że podopieczni cię uwielbiają. – Dyrektor Domu Spokojnej Starości zaczęła pomagać dziewczynie przy porządkach.- Pani Marysiu, bardzo dziękuję za zaproszenie, jednak w tym roku mama obiecała, że spędzimy tę Wigilię razem. Także w tym roku spędzę ten dzień w domu. Mam nadzieję, że uda się. Jutro mam zamiar gotować, ale znając życie dzisiaj babcia wszystko przygotowała. Wprawdzie Wigilia za dwa dni, ale już jutro wyjeżdża do cioci Kasi, do Wałbrzycha. – Dziewczyna usiadła zmęczona na krześle. – O, jak dobrze, że już posprzątane. Jak już nie jestem potrzebna, to pójdę do domu. Do widzenia!- Haniu, pamiętaj, że jakbyś nie miała się gdzie podziać, to zapraszam do nas. Tutaj zawsze będziesz wśród swoich!


***

            Przedświąteczne przygotowania tak wciągnęły Hanię i jej mamę, że poczuły utraconą więź. Zaczęły ze sobą normalnie rozmawiać, żartować.- Mamo, spróbuj, jaki dobry farsz do pierogów. Ale z nas zdolny duet! – misa z nadzieniem wyglądała imponująco. Hania była zachwycona, że udało jej się odciągnąć mamę od alkoholu. – Zastanawiałaś się może, kogo jeszcze możemy zaprosić na jutro?- Haniu, ja nie wiem. Babcia wyjechała, wujek Marek jest za granicą. Nie mamy chyba już nikogo bliskiego. Grunt, że mamy siebie! – Alina złapała za dłoń swoją córkę. – Kocham cię.

***

            Wigilijny poranek przywitał wszystkich mieszkańców miasta puszystą pierzynką, przykrywającą całą miejscowość. Jednak wyjątkowo tego dnia ludzie nie złościli się na złe warunki atmosferyczne. Klimat tej jedynej niepowtarzalnej w roku nocy sprawiał, że nikt nie miał ochoty na kłótnie, spory.Hania leniwie przeciągnęła się w łóżku. Zapakowany prezent dla mamy leżał na biurku.„Teraz tylko położyć go pod naszą choineczką i święta mogą się zaczynać.”Wstała, ubrała szlafrok i poszła do kuchni. Mamy nie było. Przestraszyła się. Wbiegła do jej sypialni. Była pusta. Przeszły ją dreszcze.„A co jeżeli poszła znów pić? Przecież obiecała!”Hani zebrało się na płacz. Poczuła zawód.Nagle usłyszała zgrzyt klucza w zamku. Poczuła ulgę, ale jednocześnie złość. Jak mama mogła ją tak przestraszyć?- Kochanie, wstałaś już? – Mama weszła do salonu. – Jak ci się spało?- Wiesz, jak mnie przestraszyłaś? Myślałam, że ty… - Hania nie potrafiła wypowiedzieć do końca swojej myśli.- Czyli mi nie ufasz? Wiesz, co? Nie sądziłam, że jesteś taka sama jak moja matka. Jesteście identyczne! – Alina z powrotem ubrała się w swój płaszcz, szybkim krokiem wyszła z domu.Ten dzień Hania zamierzała spędzić na czekaniu na mamę.            Mijały godziny. Dziewczyna chodziła po domu od okna do kuchni, by zaparzyć sobie jeszcze jedną herbatę. Miała nadzieję, że mama wróci. Wróci trzeźwa.Pukanie do drzwi wyrwało ją ze snu. Za oknami było już ciemno. „Musiałam zasnąć, gdy czekałam” – pomyślała.Otworzyła drzwi. Zobaczyła dwóch policjantów.- Aspirant Jan Makowiecki, a to młodszy aspirant Michał Wolski. Hanna Barańska? Przyszliśmy w sprawie twojej matki.- Tak, to ja. A co się stało z mamą? – Hania nie ukrywała zdziwienia.- Twoja mama awanturowała się w centrum handlowym. Była pod wpływem alkoholu. Musieliśmy ją zamknąć na czterdzieści osiem godzin. Masz do kogo pojechać? Inaczej musimy odwieźć cię do pogotowia opiekuńczego. – Na twarzy policjanta widać było zainteresowanie losami dziewczyny.- Tak, mam do kogo pojechać. Zresztą mam już siedemnaście lat. Poradzę sobie. To wszystko?-W zasadzie tak. No to pojedź do kogoś. I… wesołych świąt.- Tak, z pewnością będą wesołe… Dziękuję.

***

            Płatki śniegu wirowały w powietrzu. Mróz szczypał w policzki. Ulice były puste. Ludzie właśnie zasiadali do wigilijnej kolacji. A Hania, mimo że miała rodzinę, przemierzała puste ulice.Kiedy doszła do celu, nieśmiało zapukała kołatką. Po chwili usłyszała szmer i wielkie dębowe drzwi otworzyły się. Za nimi zobaczyła panią Marysię.
- Haniu, kochanie, coś się stało? – Kobieta gestem zaprosiła dziewczynę do środka, a ta wtuliła się w nią i zaczęła płakać jak małe dziecko.
- Mama jest na izbie wytrzeźwień. Nie miałam gdzie przyjść. Mogę zostać? – Stała się teraz taka bezbronna. Potrzebowała wsparcia i zrozumienia.
- Ależ oczywiście! Mimo że to Dom Spokojnej Starości, możesz tu przychodzić, jak do siebie. Wiesz, że jesteś tu mile widziana.
Pani Marysia chwyciła Hanię za rękę i poszła z nią do jadalni, gdzie wszyscy pensjonariusze, pracownicy i rodzina pani dyrektor spożywali wigilijną kolację.
- Zobaczcie, kogo wam przyprowadziłam. Naszą dobrą duszyczkę. Naszego zbłąkanego wędrowca. Haniu – powiedziała, chwytając opłatek – mimo że te święta nie zaczęły się dla ciebie najlepiej, życzę ci, aby były szczęśliwe i pełne uśmiechu. Mimo że nie jesteśmy spokrewnieni wszyscy traktujemy cię jak rodzinę. Bo rodzina to wszyscy dobrzy ludzie, którzy się wspierają.
Hania przyjęła życzenia od wszystkich pensjonariuszy. Każde z nich były wyjątkowo ciepłe, pełne miłości, dobroci. Każda osoba dziękowała jej za to, że jest. Poczuła się kochana i potrzebna.
Ponownie wszyscy zasiedli do kolacji. Nikt nie pytał gościa, dlaczego przyszła, ale to było oczywiste. Tutaj czuła się jak w rodzinie.
            Kiedy wszyscy już odpakowali prezenty, anioły zostały wręczone właścicielom, pan Władek podszedł do Hani.
- Haniu, dzwoniła moja córka, powiedziała, że jutro po mnie przyjedzie, bo chce jeszcze ze mną pobyć. Ma raka. Dlatego nie chciała mnie widzieć. Jest po chemiach, mówiła, że źle wygląda. Ale już jest lepiej. Serdecznie ci dziękuję, bo sama twoja obecność dodała mi otuchy. Poczułem się potrzebny. – Mężczyzna szarmancko pocałował dziewczynę w dłoń. – A to prezent od nas wszystkich, dla ciebie. – Podał jej pakunek.
Hania zaciekawiona odpakowała go i zobaczyła dużego anioła. Miał długie kręcone włosy, zielone oczy, szary płaszcz, spod którego wystawało wielkie złote serce.
- Ty jesteś dla nas jak dobry duch, jesteś naszą nadzieją, dlatego ten anioł ma takie złote serce. Takie samo jak ty. Mimo że nie dzieje się u ciebie najlepiej, to pamiętaj, że my jesteśmy dla ciebie jak rodzina. A rodzina powinna się wspierać. Nawet taka jak my –niespokrewniona. – Wzruszona pani Halinka mocno przytuliła Hanię.
Po policzkach dziewczyny popłynęły łzy. Nie umiała pohamować swojego rozczulenia.
- Tak mocno wam dziękuję. Nie spodziewałam się, że kiedyś poczuję się tak dobrze jak tutaj, dziękuję. – Hania uściskała wszystkich po kolei. – To są chyba najbardziej rodzinne święta od śmierci taty.
            Cały wieczór był pełen radości. Po kolacji wszyscy śpiewali kolędy, a Hania nie opuszczała swojego anioła o złotym sercu. Dopiero wtedy zrozumiała, jak ważni są przyjaciele, którzy poniekąd mogą zastąpić rodzinę.
Te święta spędziła w najlepszej atmosferze, wśród ludzi, którzy utwierdzili ją w przekonaniu, że gdy dajesz coś dobrego innym, oni odwdzięczą się w dwójnasób.